
Krystyna Podleska w 17. Salonie Literackim
[…] Wszystko co dotyczy kariery artystycznej Krystyny Podleskiej nie zaczęło się w Polsce, ale w Londynie, miejscu jej urodzenia. Dlatego postanowiłam zaprosić ją nad Tamizę. Powroty do rodzinnych miejsc są na ogół wskazane, działają dobrze na sferę emocjonalną i intelektualną, poprawiają równowagę życiową, czasem wnoszą odrobinę nostalgii, a to jest niezmiernie potrzebne w świecie technokratów i internautów. Zaprosiłam Podleską do przyjazdu nie dla poprawy jej samopoczucia, bo aktorka ma się zupełnie dobrze. Chciałam, aby przyjechała do Wielkiej Brytanii, w okresie szczególnie trudnym dla polskich emigrantów, których się tutaj, ogólnie rzecz biorąc, nie chce i wini za wiele gospodarczych i społecznych niepowodzeń. Widmo Brexitu rozciągające się od Orkney do klifów Dover nieprzyjaźnie wchłania polskie tematy, a potem wyrzuca je na żer nacjonalistom. Podleska jest przykładem emigracji przeciwnego kierunku. Wyjechała z Anglii, o której marzy tysiące Polaków i wybrała mniej atrakcyjną Polskę, czyniąc z niej „pępek świata”. Daleka byłam w tym pomyśle do udzielania jakichkolwiek pouczeń czy rad. ale ten przykład sam w sobie wydał mi się solidny, a przy tym atrakcyjny. Zachęcił mnie poza tym do szukania śladów tej rodziny na mapie brytyjskiej. Nie naciągam i nie piszę na wyrost. Podleska wprawdzie zlikwidowała rodzinne gniazdo i z całym dobrodziejstwem inwentarza przeniosła się do Polski, ale nie żyła w Wielkiej Brytanii samotnie. Otaczał ją tłum ciotek, dziadków, kuzynów i kuzynek, a otwarty dom zaznajamiał z przyjaciółmi, których stale przybywało.
To po kądzieli miała na Wyspie liczną rodzinę, która stanowiła mieszankę niemieckiej, angielskiej i żydowskiej krwi. Jej babka Hildegarda Frank wyszła za mąż za znanego polskiego rzeźbiarza, ucznia Xawerego Dunikowskiego, Mieczysława Lubelskiego, który przebywał na studiach w Berlinie. Poślubiona para zamieszkała w Poznaniu, gdzie przyszły na świat dzieci, w tym matka Krystyny, ale po kilku latach małżonkowie się rozeszli, Mieczysław Lubelski przeniósł się do Warszawy, a jego żona powróciła do ukochanego Bonn. Pod koniec 1938 r., po tzw. kryształowej nocy, będącej aktem brutalnego antysemityzmu nazistów, przyszła rodzina krystyny Podleskiej została ściągnięta do Anglii przez bogatego wuja Paula, bankiera. Ośmiorgiem krewnych z Niemiec zajęła się jego córka, ciotka Maud Russell, kobieta światowa mieszkająca w pałacu Hampshire. Już pierwszy rzut oka na jej powiązania towarzyskie przyprawić może o zawrót głowy. Piękna i przy tym bardzo inteligentna była kolekcjonerką i mecenaską sztuki, otaczała się artystami i wpływowymi ludźmi, została uwieczniona w marmurowej mozaice u wejścia do National Gallery przez rosyjskiego-brytyjskiego artystę Borisa Anrepa, do której powstania doprowadziła i której wykonanie opłaciła11. Znana jest też jej długa zażyłość z Ianem Flemingiem, autorem książek o Jamesie Bondzie. Dzięki jego protekcji otrzymała pracę w brytyjskim wywiadzie wojskowym marynarki wojennej, po wojnie przyczyniła się do wybudowania pisarzowi rezydencji „Goldeneye” na Jamajce. W jej słynnej posiadłości w Mottisfont Abbey dekorowanej przez amerykańskiego malarza Whistlera spędzili w 1943 miesiąc miodowy rodzice Krystyny, Urszula i Czesław, z niemałym zdziwieniem zauważając w księdze gości również podpis Winstona Churchilla. […]
Na londyńskim spotkaniu w Salonie literackim Krystyna Podleska wspominała arcypolskie wychowanie w jej rodzinnym domu i w wielu podobnych domach Polaków, nie zawsze dobrze rozumiane przez dzieci urodzone już na obczyźnie. Przyjaciółka Podleskiej z dzieciństwa, znana aktorka brytyjska Rula Lenska, komentowała niektóre ze slajdów rzucanych na ekran podczas tego wieczoru. To Rula jest autorką anegdoty, która w swoim czasie obiegła Polonię. Rula, zaledwie 7-letnia, próbowała przeciwstawić się matce, hrabinie Elżbiecie Łubieńskiej i tupiąc nóżką zawołała: „Ale ja mam pecha, że urodziłam się Polką i katoliczką. to mi psuje cały weekend”. I dalej wyjaśniła publiczności, że polskie dzieci były przeciążone obowiązkami. Przez pięć dni w tygodniu chodziły do szkoły angielskiej, „w sobotę do polskiej i zuszków, a w niedzielę był kościół”. To powodowało częste bunty dzieci i konflikty w rodzinach. emigracyjny pisarz i satyryk, lwowianin Wiktor Budzyński, który sam miał córkę w wieku Podleskiej i Ruli, doskonale rozumiał zgryzoty obu stron. Z sympatii dla polskich dzieci napisał skecz. Napisał z myślą o przeczytaniu go w Ognisku Polskim przez te dwie wybijające się artystycznie dziewczynki, Krysię i Rulę, co też zostało urzeczywistnione. Od tamtego czasu Podleska i Lenska z nieprawdopodobnym zacięciem powtarzają scenkę co jakiś czas, jednak zdecydowanie za rzadko, o czym świadczył huragan braw po występie. Za początek scenki posłużył znany wiersz (nieco zmieniony) Wincentego Pola Krakusy z 1835 r. Oto fragment skeczu:
Grzmią pod Stoczkiem armaty,
Błyszczą białe rabaty,
A Dwernicki na przedzie,
Na Moskala hen jedzie.
RULA: A gdzie on tak hen jedzie, ten Dwernicki?
KRYSIA: Tato mówi, That means, Polish C and C, like Kopański, you see.
RULA: But who’s Kopański? That’s the problem for me.
KRYSIA: A Moskale? Moskale stands for Soviety.
RULA: Rabaty? I have no idea niestety.
KRYSIA: może zniżka? You know, na raty… rabaty.
RULA: I tak chodzę zgubiona, niczyja. Od angielskiej szkółki do polskiej sobotniej.
KRYSIA:Tata powtarza wielokrotnie: „Polska ciebie potrzebuje”!
RULA: A mama się zapłakuje, że ja mam obce naleciałości w mowie i w mojej kobiecości.
KRYSIA: Im łatwo krytykować, korygować, strofować. Oni tu przyjechali jako rzecz gotowa, na krótki lease, jako refugees.
RULA: A mnie tu przyniósł bocian angielski. czyli, że ja przepraszam, ja jestem British made.
KRYSIA: Made in England, like… tata spodnie!
RULA: Wujcio mówi: Obcokrajowiec! co WY chcecie od niej?
KRYSIA: A oni chcą ode mnie: (piosenka)
żebym się orientowała,
wszystkie polskie piosnki znała,
wszystkie daty pamiętała
z kalendarza SPK.
RULA: Bym raz krakowianką była,
Raz oberka bym tańczyła,
I ludowy strój nosiła
A ja wolę rock and roll!
KRYSIA: Potem z tatą do Ogniska idę
i mnie każdy stary Polak ściska,
Pan pułkownik, pan senator…
RULA i KRYSTYNA (z oburzeniem): Face to Face!!!
To Ognisko Polskie, czyli Polish fire place.
W okresie dorastania Krystyny Podleskiej ten największy polski klub w Wielkiej Brytanii był nie lada formacją społeczno-kulturalno-polityczną. Wacław Zbyszewski nazwał Ognisko Polskie emigracyjnym Wawelem, bo było „równocześnie i teatrem narodowym, i resursą Obywatelską, i Pałacem Prezydenckim, i klubem Brydżowym, i księgarnią, i siedzibą kilku organizacji”. Ileż tam się wtedy działo! O bujności i malowniczości miejsc decydują zwykle ludzie i chociaż wstęp do Ogniska mieli wszyscy, to jednak stał się on nieoficjalnie domem dla wyższych sfer towarzyskich. Od otwarcia, czyli od 1940 r. przyciągał polskich oficerów i ich rodziny, polityków, przedwojenne ziemiaństwo, starą (prawdziwą i uzurpowaną) arystokrację. Przede wszystkim jednak spotykali się tutaj pisarze, artyści, wchodząca w obieg zawodowego życia, wykształcona już na zachodnich uniwersytetach polska młodzież. toteż na wszystkich poziomach obszernego i pięknego budynku toczyło się bujne życie niezwykłych ludzkich charakterów, typów i typków, zawiązujących się i rozpadających klanów i koterii, dyszące plotką i oddające się twórczości. miało Ognisko Polskie pełną wartość środowiska artystycznego, teatralnego i literackiego, które pozostaje dotąd całkowicie nieopisane i niezbadane. Jedynie krążące o tym klubie anegdoty i niezwykłe historyjki wskazują na to, że była to formacja bardzo szczególna i chyba zupełnie odrębna w skali całej polskiej diaspory.
Opowiadane przez Krystynę Podleską i towarzyszącą jej w programie Rulę lenską wywołały z przeszłości piękne duchy wielkich Polaków i emigrantów, które nie powodując nostalgii, napełniły nas przekonaniem o mocy fundamentów przez nich stworzonych. te rodzinne wizyty w klubie Ogniska Polskiego wpłynęły na losy obu dorastających panienek. Krystyna napisała w książce: Pewnie dzięki dziadkowi i jego bratu, którym był znany przedwojenny warszawski kabareciarz Fredek Lubelski, ten od „Dymka z papierosa”, Hemar mnie faworyzował, bo przecież świetnie się znali przed wojną.
Trudno zaprzeczyć, ale też nie można tego tak lekko przyjmować. Marian Hemar miał wysokie wymagania wobec aktorów, bez dużych umiejętności i talentu nikt u niego nie grał. Zapytana, przypomniała to pierwsze spotkanie z największym na emigracji człowiekiem kabaretu, satyry politycznej i piosenki. Pamięta, że matka zadzwoniła po nią z domu aktorki Loli Kitajewicz, aby natychmiast przyjechała taksówką, bo jest oczekiwana. Wiedziała, że na pewno na tym przyjęciu zechcą od niej, aby zatańczyła. Już wtedy, blisko 17-letnia, dawno zarzuciła karierę baletową, ale nadal uprawiała gimnastykę i taniec dla siebie. Dla innych wciąż była jak ten piesek cyrkowy, stale tańczący na życzenie. tego wieczoru wśród gości był również Marian Hemar, który gratulując jej występu, obiecał że coś dla niej napisze. No i napisał. W „Pięknej Lucyndzie” zagrała potrójną rolę: Terpsychory, bezczelnego sługi Wawrzynka i służącą ciotki Lucyndy. W roli służącej wykonywała taniec wokół postaci gołego amorka, z którego pupki wstydziła się zetrzeć kurze, a kiedy to wreszcie zrobiła, on na nią kichnął. Kilkaset przedstawień tego ambitnego i najbardziej kasowego przedstawienia w historii teatru emigracyjnego spowodowało, że stała się osobą znaną i zaskarbiła sobie wielką sympatię publiczności. Teatr na obczyźnie, w którym zadebiutowała jako aktorka, otworzył przed nią podwoje i zagrała w nim wiele razy, nie zaniedbując przy tym edukacji artystycznej. Zdobyła dyplom w Webber Douglas academy of Dramatic Art w Londynie. Grała w angielskich teatrach (w sztukach Becketta i Szekspira), ale niewspółmiernie mniej, niż na polskiej scenie czy w filmie. Role u Krzysztofa Zanussiego (Barwy ochronne, Kontrakt) wprowadziły jej nazwisko do polskiej kinematografii. Udział w filmie Stanisława Barei Miś odmienił wszystko – przyniósł popularność, jednak nie od razu. Misia kręcono w 1981 r. w Polsce i Londynie, gdzie doszło do spotkania z reżyserem i współautorem scenariusza Stanisławem Tymem, i to nie gdzie indziej, ale właśnie w Ognisku Polskim. Po premierze w maju 1981 r. cenzura postawiła filmowi szlaban i dopiero 10 lat później „na własne oczy widziałam, jak zaczął się stawać filmem kultowym… aż się wierzyć nie chciało” – opowiada z przejęciem Krystyna. Dzisiaj nie trzeba nikomu tłumaczyć dlaczego tak się stało. Film pokazuje rzeczywistość w PRL – przejaskrawioną, absurdalną, zgrzebną w każdym wymiarze, a tak trafnie, że niektóre dialogi bohaterów przeszły do codziennego języka. Podleska stała się z dnia na dzień sławną „Krysią z Misia”, chociaż w rzeczywistości zagrała rolę Oli. Filmowa Ola jest wyrachowaną i dość głupiutką kandydatką na aktorkę, postacią raczej negatywną, tymczasem Krystyna zrobiła z niej słodką, naiwną, ale za to pełną dziewczęcego uroku gwiazdeczkę.
– Słyszę od ludzi, że mam wdzięk – mówi Krystyna, kiedy siedzimy przy lampce prosecco w knajpce, w jej podkrakowskiej wsi. – W każdym razie wiele takich recenzji dostawałam. i często się nad tym zastanawiałam, co to właściwie jest? myślę, że sekret Krystyny Podleskiej kryje się w jej dziewczęcości. Nigdy nie straciła wdzięku właściwego dziecku, nieświadomemu i nienaruszonemu przez upływ czasu. aktorstwo należy do sztuk biologicznych, wraz z wiekiem artysty przeżywa kolejno młodość, wzrasta z nim, dochodzi do wieku dojrzałego, wreszcie z nim więdnie. A Podleska niesie przez życie urok młodości i dziewczęcy wdzięk. trudno zapomnieć w kontakcie z artystką jej zaciekawionych okrągłych oczu, lekkiego roztrzepania, wyczekującego uśmiechu, który jak firanka na wietrze odlatuje, powraca, faluje. i ten jej czasem gardłowy śmiech, a czasem chichot – szczery i serdeczny. Głowa z ciemnymi włosami opadającymi na uszy kołysze się na cienkiej szyi, gwałtownie pochyla się do rozmówcy, do źródła dźwięku, które pochłania z uwagą, ale tylko na chwilę, bo przecież świat pełen jest innych niepokojących i zdumiewających źródeł. Podleska skarży się, że lubi leniuchować. Za mało pracuje na scenie, mogłaby też więcej tłumaczyć, częściej występować, starać się o ciekawe role, a tymczasem wybiera długi spacer z psem Hebanem. Można powiedzieć o niej to, co u Josepha Conrada Marlow mówi o sobie: Nie, ja pracować nie lubię. Wolę próżnować i myśleć o wszystkich pięknych rzeczach, które by można zrobić. nie lubię pracy, ale lubię to, co jest w pracy – sposobność do odnalezienia siebie samego, swojej własnej rzeczywistości – dla siebie, nie dla innych – której inni ludzie poznać nie mogą.
I z nagła przychodzi odkrycie, że spotkanie z Podleską w Salonie Literackim, w którym wskrzesiliśmy pamięć o jej mocno w Europie rozgałęzionej rodzinie, przypomnieli jej drogę artystyczną w filmie i teatrze, nie popłynęło korytem modnego teraz dyskursu o emigracji, nie było też o Krystynie, angielskiej emigrantce zamieszkałej nad Wisłą, chociaż z czystym sumieniem można podsumować, że ten przeszczep przyjął się tam doskonale. najbardziej zdumiewająca prawda olśniła czym innym: ten program zogniskował się na przyjaźni. Przyjaźni dwóch kobiet. między Krystyną a Rulą od dzieciństwa umacniał się osobliwy związek oparty na koleżeństwie, zrost widoczny, choć czasem utajony, a przy tym niezmiernie głęboki, bo pełen wspólnych przeżyć i sekretów, które zespoliły te dwie fascynujące kobiety. Już od dawna ich życie nie należy do anonimowych, bo obie weszły w obszar zainteresowania opinii publicznej. ale im się udało zachować związek o przedziwnych składnikach liryzmu, nieposkromionej fantazji, delikatności, intelektualnej zabawy, z dużą domieszką obopólnych zainteresowań nie tylko dotyczących show-biznesu czy wegetarianizmu, ale pasji do ratowania zagrożonych zwierząt, opieki nad nimi. malowniczy szczegół anegdotyczny dorzuca do sprawy przyjaźni jeszcze jedną barwę. Po śmierci rodziców Krystyna robiła porządki w rodzinnym domu. natrafiła wtedy na paczkę listów do ojca. Z wypiekami na twarzy czytała, że ich adresat dziękuje mu za list pełen czułości, odwdzięcza się szczerym oddaniem i czeka na najbliższe spotkanie. nazwiska korespondenta nie potrafiła z początku odczytać. każdy następny list zawierał podobne zwierzenia i Krystyna oszołomiona myślą, że jej ojciec miał przez wiele lat kochankę, odszyfrowała wreszcie, że pisał je… Stanisław Dygat, dozgonny przyjaciel Utka z lat dziecinnych, tak wczesnych jak kolonia Staszica w Warszawie.
„Bez przyjaźni życie jest niczym” – powtórzmy za cyceronem, a Krystyna i Rula deklarują tę prawdę przed publicznością.
Fetujemy różnego rodzaju rocznice, jubileusze, a obchody prawdziwej przyjaźni byłyby – w moim odczuciu – probierzem prawdziwego człowieczeństwa, a także sukcesu. Ogłaszam więc post factum, że 17. Salon literacki dedykowano przyjaźni. Sine amicitia vitam esse nullam – napisał Marcus Tullius Cicero jeszcze przed nastaniem naszej ery.
Regina Wasiak-Taylor
Fragment tekstu, który ukazał się w 54 Tomie „Pamiętnika Literackiego”
17. Salon Literacki ZPPnO w „Ognisku Polskim” z udziałem Krystyny Podleskiej odbył się 9 kwietnia 2017 r. Aktorka i tłumaczka opowiadała o swojej rodzinie, a także przyjaźniach – z Romanem Polańskim, Januszem Głowackim i innymi. Były też wspomnień o tym, jak powstawał film „Miś”. Krystyna Podleska zaprezentowała fragment monodramu „Mój boski rozwód”. Nie zabrakło stałych punktów programu. Przy sztalugach zasiadł malarz – tym razem był to Maciej Hoffman, a bogata loteria, podobnie jak i znakomita kolacja z kuchni Jana Woronieckiego, zdobyły sobie uznanie gości. W Salonie wzięli udział także: Rula Leńska (aktorka), Anita Łazińska (fortepian), Iza Wiliczyńska (śpiew), a całość poprowadziła Regina Wasiak Taylor, którą wspierał Janusz Guttner.
Do kupienia była książka Dziewczyna „Misia”